Wtorek, pamiętny dzień. Pamiętam te chwile kiedy spacerując z dziećmi i żoną do wieży Quistorpa w Szczecinie dostałem wiadomość z naszego serwisu "Mamy ciężką burzę magnetyczną". Szczerze byłem w szoku... że jak, że zaraz?
Wtorek, 17 marca 2015 roku, pamiętny dzień. Pamiętam tą chwile, kiedy spacerując z dziećmi i żoną do wieży Quistorpa w Szczecinie dostałem wiadomość z naszego serwisu "Mamy ciężką burzę magnetyczną". Szczerze byłem w szoku... że jak, że zaraz? Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, jakoś nie spieszyłem się do domu. Usiadłem do komputera, pogadałem z Adrianem na temat tej burzy i okazało się, że mam jeszcze czas. Szczerze, przygotowania zero, nawet nie wiedziałem, ile prądu zostało w akumulatorze aparatu, który zabrałem wybierając jedyne miejsce, gdzie będzie wystarczająco ciemno i w miare blisko. Taki ciemny pas w kierunku północnym był w Trzebieży (nad Zalewem Szczecińskim), 30 km od Szczecina i około 15 od Polic. Połowę drogi przegadałem z Adrianem, łowcą z Lipian o obecnej sytuacji na niebie i komunikatach z innych miast, gdzie słońce zaszło wcześniej. W czasie jazdy nic specyficznego nie widziałem.
Dotarłem do Trzebieży. Jak na złość okazało się, że zabrałem statyw studyjny, który się nie odchyla. Czasem lubię mieć pod górkę, ale nie aż tak. W sumie plaża to piasek, a ten statyw był uzbrojony w haki (garażowa przeróbka do silniejszych wiatrów). Na szczęście, plaża w Trzebieży ma niewielkie nasypy o które można było oprzeć statyw aby patrzył lekko w górę. Jakoś trzeba sobie przecież radzić.
Rozstawiłem aparat, pierwsze zdjęcia.... kolor jeszcze dość jasnego nieba zmieniał barwę na różową, ale moje oczy tego nie widziały.
W międzyczasie straż gminna zdążyła już sprawdzić moje auto i mnie, czy przypadkiem nie planuje niczego co mogło by zagrażać tamtejszym zabudowaniom, boisku, czy murawie do gry w siatkę.
Nagle coś ciekawego wyszło znad horyzontu. Zielona łuna widoczna słabo gołym okiem, jednak aparat widział ją doskonale na dłuższym czasie naświetlania (ok. 15 sekund, ISO 800).
Ni z tego ni z owego dołączył do mnie Paweł, od roku mieszkaniec Szczecina, który przyjechał z Opola. Wyczytał info na necie i też przyjechał. Przynajmniej nie byłem sam, łatwiej znosić katusze zimnego wiatru śmiejąc się z kimś niż stojąc i patrząc się w coś, co niby miało być zorzą.
Minęło chyba z 30 minut dołączyły do nas jeszcze dwie Panie z Polic, w tym jedna z aparatem, które w tym miejscu pozdrawiam. Od razu było weselej. Podałem nastawy każdemu (ISO 1000 i 20 sekund naświetlania przy standardowym obiektywie, a Paweł pomógł przy przestawieniu). Nagle to, co zaczęło się dziać przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Już wiem dlaczego Norwegowie wierzą, że na niebie tańczą duchy. Białe słupy światła zaczęły majestatycznie wyłaniać się coraz bliżej i bliżej sunąc po niebie. To było powalające, do tego ta zielonkawa barwa i lekko czerwonawa nadawała temu zjawisku piękna. Aparat zaczął wyłapywać jeszcze szerszą paletę barw z różem i fioletem.
Wiele pięknych rzeczy w życiu widziałem, fotografując wyładowania atmosferyczne od 8 lat sądziłem, że nic mnie już nie zaskoczyć, byłem w centrum silnych burz wliczając w to "przebijanie rdzenia", czy niedoszłe tornado, które nagrałem pod Piotrkowem ..... a tymczasem miałem ochotę po prostu tam klęknąć na mokrym piachu albo skakać ze szczęścia. Z zamian chodziłem nerwowo czekając na kolejne foto. Niestety, mój skromny zestaw obiektywów w ilości sztuk jedna (nie licząc tanich M42), 18-55 najtańszy z możliwych nie ogarniał całej szerokości kadru, więc trzeba było potańczyć z aparatem i statywem studyjnym.
Tak, to było najpiękniejsze kilka godzin mojego skromnego, 33 letniego życia. I tak się czasami zastanawiam, czy to co dane mi jest zobaczyć, czy to co dane mi jest przeżyć, a potem przedstawić czy pokazać, czy to nie ma jakiegoś większego celu. Choć z wiarą u mnie krucho, tak powoli zaczynam się zastanawiać....
Klip filmowy z niemal 400 zdjęć...